Parę lat temu jechałem z lotniska w Szanghaju do centrum szybką kolejką. Bardzo szybką, gdyż na krótkim odcinku rozpędzała się do 430 km/godz. Ta krótka podróż to jakby metafora naszych czasów, a także metafora naszych projektów.
Cele i ich osiąganie, nowe cele, produktywność, wielozadaniowość, utylizacja zasobów – to wszystko towarzyszy nam na co dzień w biznesie i … projektach. A dodatkowo towarzyszą nam nadmiar: informacji, słów wypowiadanych, maili, esemesów i telefonów, a także zmienność i płynność (jak określa nasze czasy Zygmunt Bauman). Zdobywamy nowe cele, nowe gadgety, pędzimy, pędzimy, pędzimy.
Super. A może jednak nie? Może czegoś nie zauważamy i coś tracimy? Zróbcie krótki test: ile razy w ciągu ostatnich paru dni złapaliście się na tym, że nie wiecie jak dotarliście do miejsca przeznaczenia, albo na tym, że pogrążeni w swoich myślach nie odnotowaliście słów rozmówcy? Mieliście takie doświadczenia? To znaczy, że działaliście na autopilocie, trybie pracy mózgu nazywanym fachowo „trybem działania”.
I niestety w miarę upływu czasu może stać się to wielkim problemem, gdyż coraz większą kontrolę nad życiem – łącznie z myślami – będziecie przekazywali autopilotowi. I niestety znaczy to także, że stajecie się automatem, sterowanym nawykami i przyzwyczajeniami i spędzacie życie we własnej głowie, myśląc, porównując, oceniając przeszłość i planując przyszłość.
A przecież życie, jak zresztą mówi i filozofia buddyjska i stoicka, jest tylko „tu i teraz”. Przeszłości już nie ma, a przyszłość to – jak mawiał Mrożek: „dziś, tyle, że jutro”. My natomiast często doświadczamy stanu ciągłego rozpięcia między przeszłością (której ocena nie ma żadnego znaczenia, bo już jej nie ma), a przyszłością (lękając się, że nie będzie zgodna z naszymi wyobrażeniami i oczekiwaniami).
Obecność „tu i teraz” to – trzymając się buddyjskiej terminologii – uważność, czyli mindfulness. Polega ona na „zanurzeniu się” w teraźniejszości, odczuwaniu jej wszystkimi zmysłami przy jednoczesnym zachowaniu świadomości swoich myśli, intencji, działań. A także przy zachowaniu świadomości swoich emocji i ich źródeł, czyli naszych interpretacji. John Teasdale, jeden z badaczy uważności mówi: „Uważność to nawyk, coś takiego, że kiedy to robimy, zwiększamy prawdopodobieństwo, że będziemy osiągać pożądany przez nas stan, wkładając w to coraz mniejszy wysiłek (…). Tej umiejętności można się nauczyć (…). Uważność nie jest trudna. Trudno jest pamiętać, by być uważnym”. Tak, tak: uważności można się nauczyć. Można się nauczyć wykorzystywać posiadane, lecz nie uświadamiane możliwości umysłu. Wystarczy wkroczyć na ścieżkę codziennej medytacji.
Powiecie: zaraz, zaraz: a co to wszystko ma wspólnego z zarządzaniem, menedżerami i przywódcami oraz kierownikami projektów?
Mam coś i dla kierownika projektu, kierownika zespołu i menedżera i lidera: mindful leadership. To taka „zwykła” uważność, ale w odniesieniu do działań, podejść i sposobu myślenia lidera i menedżera, czyli: uważne przywództwo.
Jego elementy to: koncentracja na zadaniu, klarowne widzenie (tego co jest, a nie swoich oczekiwań i wyobrażeń), kreatywność (wymagająca spokojnego umysłu) oraz współczucie (m.in. rozumienie innych i ich emocji; czyli coś więcej niż empatia). Powiecie: dobrze, ale co może dać takie przywództwo? Tym razem zamiast odpowiedzi, skieruję Was do uważnej lektury felietonu. Sami wtedy znajdziecie odpowiedź na to pytanie (dla ułatwienia powiem, że także „między wierszami”).
Wędrowałem ostatnio po Beskidzie Niskim i nieistniejących łemkowskich wioskach, oglądając pozostałości sadów, piwnice i fundamenty domostw oraz łemkowskie cmentarze; jechałem też jak wspominałem na początku tekstu tą szanghajską super szybką kolejką. Zgadnijcie z której podroży mam więcej wspomnień?
Felieton ukazał się w numerze 8 Strefy PMI. Cały numer możecie przeczytać na stronie http://strefapmi.pl/strefa-pmi-08-2015/#/34/