Pułapki samorozwoju

Większość moich znajomych uczestniczy w różnych szkoleniach, kursach, spotkaniach mających na celu rozwój i doskonalenie kwalifikacji. Sam zresztą od czasu do czasu także robię to samo. Kwitnie coaching, a „Develop competences” to także jeden z procesów standardu PMBOK® Guide. Słowa: rozwój, doskonalenie odmieniane są przez wszystkie przypadki.

Powiecie: to świetnie, tylko tak dalej. Ja zaś odpowiem: czyżby? A może w tym pędzie do samo-rozwoju coś jednak nam umyka? Jeśli ten rozwój (samorozwój) ma służyć uczynieniu siebie lepszym w sensie lepszego człowieka, doskonalszego moralnie, to pełna zgoda. Jednak kilka aspektów tego samorozwoju budzi mój poważny niepokój: aby idzie on we właściwą stronę.

Oto pierwszy z tych aspektów. Większość szkoleń związana jest z podniesieniem wartości (użyteczności) na rynku pracy. W praktyce oznacza to, że staliśmy się – jako jednostki - towarem, który ktoś kupuje, sprzedaje, a my tylko staramy się zwiększyć cenę tego towaru, czyli ... nas. Co w praktyce prowadzi do takich zjawisk, jak egoizm i brak szacunku dla innych ludzi. Do egoizmu, bo przecież jak nie ja, to ktoś inny dostanie pracę, awans, lepszą „furę służbową”. Byt kształtuje świadomość – jak mawiał pewien klasyk. No więc byt, w którym dominuje egoizm i walka z innymi prowadzi szybko do braku zaufania i do zburzenia relacji społecznych. Coraz bardziej sytuacja zaczyna przypominać dżunglę z walczącymi między sobą osobnikami. Coraz bardziej też ugruntowuje się świadomość, że walka jest naturalnym stanem ludzkiego życia i – równie bzdurny pogląd – że nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo. Efekty? Wystarczy tylko nieco rozejrzeć się wokół siebie, także po świecie.

Jest jeszcze inny element „ciemnej strony” tego rozwoju związany z hasłem „doskonalenie” . Co bowiem można „doskonalić”? Proste: coś ułomnego, niedobrego, wymagającego naprawy. W praktyce oznacza to uznanie, że jesteśmy jednostkami, wymagającymi naprawy, że możemy być lepsi niż jesteśmy. Z drugiej zaś strony ta „doskonałość” oznacza, że możemy osiągnąć wszystko i że niemal zawsze – jak tylko będziemy się starali, np. zdobywając nowe kompetencje – możliwe jest osiągnięcie sukcesu. Tylko że ... w życiu to tak nie działa. Już Walt Whitman pisał w „Song of Myself”:  „.. jestem wielu, składam się, z wielości” . Człowiek jest istotą wielowymiarową. A porażka to taki sam aspekt rzeczywistości, jak sukces. Więc znowu efektem dążenia do tej doskonałości jest jego przeciwieństwo: niemożność pogodzenia się z porażką, coraz większe frustracje, gdy jednak nie osiągnęliśmy tego sukcesu. Coraz bardziej też ujawnia się egoizm: „ja”, „mój sukces”, „ja”, itd. Maszyneria kręci się, tyle że w drugą stronę. Stajemy się coraz bardziej zagubieni, coraz bardziej nie rozumiejąc, dlaczego dzieje się to co się dzieje. Coraz dalsi od „doskonałości”.

Pamiętacie jaki miał być cel tego rozwoju? Uczynienie siebie lepszym w sensie lepszego człowieka (doskonalszego moralnie). Cel ten zagubił się gdzieś na drodze współcześnie rozumianego i praktykowanego samodoskonalenia.

Może więc warto zmienić podejście? Może warto ten samorozwój rozpocząć od studiowania filozofii. Filozofii rozumianej przez Chryzypa – najważniejszego chyba antycznego teoretyka stoicyzmu – jako „kultywowanie poprawności rozumowania”, czyli pielęgnowanie procesów rozumowania pozwalające dotknąć tego co boskie i ponadczasowe w człowieku i oddać temu cześć. Dzięki filozofii uzyskamy zarówno wewnętrzną spójność, jak i precyzyjniejszy, bardziej racjonalny ogląd otaczającego nas świata.

I może warto też uznać, że jesteśmy istotami wielowymiarowym, że mamy i będziemy mieli i słabe i mocne punkty, cechy wspaniałe , jak i te „po ciemnej stronie księżyca”. Że zarówno sukces, jak i porażka są nieodłącznymi elementami naszych doświadczeń.  

A samorozwój?  Zapomnijcie. Od razu poczujecie się lepiej, będziecie lepsi .

 

Felieton ukazał się w nr 19 Strefy PMI.

Znajdź nas na Linked In!